sobota, 14 lipca 2012

Ser kozi, ser kozi, ser kozi...

Zapomniałam zjeść! Jakoś tak dziś cały dzień mi upłynął szybko i na robieniu różnych rzeczy i... zapomniałam zjeść! Więc kiedy sobie wreszcie to uświadomiłam, zdałam sobie sprawę z tego, że jestem  bardzo głodna, chcę zjeść coś sycącego i na ciepło; no i oczywiście coś co uda się przygotować bardzo szybko. Pora taka, że sklepy już zamknięte. A tu w lodówce prawie pusto! Prawie, czyli jednak nie całkiem...

Do konsumpcji (a tym samym kupowania) koziego czy owczego sera nigdy nie trzeba mnie namawiać. Pamiętacie poprzedni przepis? Nie byłam pewna ile (i jakiego rodzaju) sera będzie potrzeba, więc oczywiście kupiłam 'z górką' i od razu dwa rodzaje - pleśniowy, wygląda trochę jak camembert, chociaż w środku ma konsystencję raczej tłustego twarogu i najczęściej występuje w długich roladach oraz 'zwykły', czyli taki kozi odpowiednik klasycznego żółtego sera, z tym, że ten jest biały i ma bardziej kremową konsystencję. Wykorzystałam też tagliatelle.

Super proste i super szybkie tagliatelle z sosem serowym


Czas wykonania (od momentu wejścia do kuchni do momentu rozpoczęcia konsumpcji ;) ) 10 min.!

Składniki (na 2 porcje):
2 małe/średnie cebule - 1 dymka, 1 czerwona
1 papryczka chilli
ser kozi zwykły i pleśniowy, w proporcjach 1:1, ok. 150 gr (czyli takie 2 garści)
śmietanka 30%, ok. 100 ml (czyli ok. 1/3 szklanki) lub wg. uznania
pół czerwonej słodkiej papryki lub 1 mała
sól i pieprz (użyłam ziołowego) do smaku
oliwa z oliwek

pasta tagliatelle, po ok. 80-100 gr na porcję (czyli po 4-5 gniazd)

garnek, patelnia, deska do krojenia, nóż

Jak zrobić:
Wstawić wodę na makaron, gdy się zagotuje, na wrzątek z dodatkiem ok. 1 łyżki oliwy i soli wrzucić makaron, gotować wg. instrukcji na opakowaniu, odcedzić. W międzyczasie:
Papryczkę chilli oczyścić z nasion, posiekać drobno.
Cebule obrać i posiekać.
Na patelni rozgrzać oliwę, ok. 2 łyżki. Wrzucić chilli i podsmażać ok. 1 min. Dodać cebulę, podsmażać mieszając do momentu, gdy się zeszkli. W międzyczasie pokroić w kostkę sery oraz paprykę.
Dodać sery, zamieszać, gdy zaczną się rozpuszczać, dodać śmietankę. Od czasu do czasu mieszać i gotować do momentu uzyskania w miarę jednolitej kremowej konsystencji. Dodać paprykę. Gotować jeszcze ok. 1-2 min. Doprawić solą i pieprzem do smaku.

Makaron rozłożyć na talerze, dodać sos.
Gotowe! :)

Smacznego!


czwartek, 12 lipca 2012

The Challenge 2.1 update plus...

Jak się okazuje churros na zimno (na drugi dzień) też są dobre! :) Trochę zostało z wczoraj, więc postanowiłam zrobić sobie dziś takie (pół)hiszpańskie śniadanie. Zimne churros nie są tak chrupiące, są raczej miękkie, ale nadal pyszne! Jak się też okazało, udało mi się je całkiem dobrze odsączyć, bo prawie w ogóle nie wchłonęły cukru. A do churros... latte! Więc właśnie takie nie do końca hiszpańskie śniadanie. W Hiszpanii najczęściej pija się kawę 'cafe con leche' - espresso z niedużą ilością gorącego mleka lub 'cafe del tiempo' - kawę z lodem, ale serwowaną zupełnie inaczej niż np. frappuccino, podaje się ją normalnie w filiżance, ale od razu z oddzielną szklanką (lub nawet kieliszkiem!) z lodem, do którego samodzielnie przelewa się napój wg. upodobania.


































 
A moja dzisiejsza latte? Niezbyt mocne espresso z gorącym spienionym mlekiem i odrobiną czekolady (sosu czekoladowego z churros, który jeszcze został z wczoraj). Jestem szczęśliwą posiadaczką ekspresu ciśnieniowego z dysza do spieniania mleka, ale jak spienić mleko, gdy nie mamy tego cudownego urządzenia?!

Sposobów jest kilka.
1) 'Bzyczek', przynajmniej ja tak uroczo nazywam ten mały sprzęt, czyli po prostu spieniacz do mleka. Jest to malutkie urządzenie zasilane bateriami z końcówką w formie mini trzepaczki sprężynowej. Btw: często używam go do robienia kakao na zimno, aby się dobrze wymieszało. Sprzęt dostępny w większości sklepów z zaopatrzeniem gospodarstwa domowego, kosztuje kilka (np. 5,99 Ikea) - kilkadziesiąt (np. firmy Bosch) złotych. Nie polecam inwestować za dużo w ten sprzęt, bo niestety się dość łatwo psuje.
2) Na zimno, tłuste mleko (w niepełnym kartonie) intensywnie potrząsać przez kilka minut, tak jak shaker'em.
3) Na gorąco, mleko zagotować, zebrać piankę.
4) Na ciepło, tłuste mleko podgrzać, ale nie gotować! 'Ubić' mikserem.
5) Ekspres do kawy typu włoskiego (taki zakręcany dzbanuszek) z oddzielną komorą na mleko. Nie polecam, psuje się i ani kawa, ani mleko nie smakują zbyt dobrze.

A na koniec dziewczyny z Granic Smaku radzą jak obrać paprykę albo zrobić jelly shoty, podają skrócony kurs robienia domowych dżemów i konfitur, zdradzają triki o oliwie smakowej i toffi oraz co zrobić, gdy 'zupa jest za słona' (btw: ja doradzam marchewkę zamiast ziemniaka) i... Wszystko tu: Na Skróty.

Miłej zabawy! :)


The Challenge 2.1 Spanish motives

Ile razy byłam w Hiszpanii, tyle razy chciałam wreszcie spróbować prawdziwych churros. I za każdym razem przedsięwzięcie było nieudane! :( Okazało się jednak, że właśnie w Madrycie jest najlepsza Chocolateria, czyli specyficzne połączanie kawiarni, cukierni i pijalni czekolady, gdzie właśnie serwuje się churros. Churros je się na gorąco, maczane w gorącej czekoladzie Nota bene nie wiedziałam o tym wcześniej. Znałam tylko wersję obtaczaną w cukrze. Tak czy siak... Są dwa rodzaje tego ciasta: churros - cienkie, krótsze, często zawijane oraz porras - długie, proste i grube. Oba rodzaje są popularne jako danie śniadaniowe i w niektórych lokalach w ogóle nie można już ich dostać w późniejszej porze.

Tak więc będąc w Madrycie nie mogłam nie pójść na TE churros. Chocolateria San Ginés mieści się w urokliwym zaułku tuż przy kościele w jednej z uliczek odchodzących od Puerta del Sol (dla dociekliwych adres: Pasadizo de San Ginés, 5, Madrid, España), zdjęcie poniżej z angielskiej Wikipedii.




































No i... jakież było moje ogromne rozczarowanie! Dostałam coś co wyglądało raczej jak porras, było surowe w środku (sic!), mdłe i okropnie tłuste! Zdecydowanie nie polecam. Może trafiłam akurat na 'zły moment', ale jeśli taki jest standard zawsze, to naprawdę nie wiem skąd ta renoma...

Tak czy owak...poddawać się nie można. :) A że akurat w zw. z tą inicjatywą znalazłam od razu przepis na churros, pomyślałam czemu nie.Przecież to nie może być takie trudne i skoro jest to danie tradycyjne i z długą historią jego wykonanie musi być możliwe w domowych warunkach bez żadnych specjalnych sprzętów. A jak pomyślałam, tak zrobiłam...

TheChallenge 2 to zbiór przepisów (i wykonań) nadesłanych przez blogerów i bolgerki inspirowanych przepisami Nigelli Lawson zw. z czekoladą. Całość tu.

Przepis na churros, który zdecydowałam się wykonać tu. Tym razem (jak rzadko) zrobiłam wszystko krok po kroku wg. autorki. Myślę, że wyszła kopia (prawie) doskonała. Przedtem jedynie przejrzałam kilka alternatywnych wersji. Zauważyłam, że wszystkie są bardzo podobne, z tą tylko różnicą, że jedne są z jajkiem, a drugie bez. Zdecydowałam podjąć mniejsze ryzyko i robić te bez jaka - nawet jeśli byłyby surowe w środku nadal można byłoby je jeść.

Oczywiście jak to ja, nie bawiłam się w dokładne odmierzanie itp. Bardzo dokładnie krok po kroku wszystko opisane właśnie tu, z tym, że po angielsku. Podaję orientacyjne proporcje (z drobnymi zmianami) i powiedzmy skrócony sposób wykonania (z kilkoma praktycznymi uwagami); generalnie chodzi o smażenie na głębokim tłuszczu. Ot cały sekret :)

*Czas wykonania szerze mówiąc trudno mi oszacować, bo zajmowałam się jeszcze innymi rzeczami w tzw. międzyczasie, myślę, że max. 40 min.


Churros w cukrze cynamonowym z ciepłym sosem czekoladowym, wg. Made with Pink

Składniki (na ok. 20 szt. o długości 8-10 cm i grubości 1-2 cm):

Ciasto:
125 gr mąki (pszennej typ 400-500)
1 łyżka cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
1 łyżka oliwy z oliwek
250 ml gorącej (gotującej się!) wody

Olej do smażenia, ok. 500 ml, ja korzystałam z oleju z pestek winogron, ponieważ jest to jeden z niewielu olei, które mają bardzo neutralny smak


Sos:
czekolada gorzka 70 % i deserowa, w proporcjach 4:3, w sumie ok. 125 gr
1 łyżeczka brązowego cukru
150 ml śmietanki 30%


Posypka:
ok. 4 łyżki cukru + 2 łyżeczki cynamonu


Potrzebne będą też: garnek z grubym dnem, rondelek + naczynie do gotowania w kąpieli wodnej, miska odporna na wys. temperaturę (wrzątek), łyżki, drewniana szpatułka, łyżka do odcedzania, papierowe ręczniki, 2 duże talerze, miseczka, rękaw cukierniczy (nie mam, tu bardzo pomocna była silikonowa mata), mikser (mój nadal zepsuty, więc użyłam trzepaczki balonowej i potem drewnianej łyżki)


































 
Jak zrobić:

Najpierw sos. Przygotować kąpiel wodną. Do górnego naczynia wrzucić pokruszoną czekoladę i cukier, wlać śmietankę. Dopiero, kiedy wszystko będzie gotowe zacząć podgrzewać, inaczej śmietanka może się zważyć. Delikatnie mieszać do czasu do czasu. Podgrzewać do momentu, gdy czekolada się całkowicie rozpuści i powstanie jednolita masa. Uwaga! nie dopuścić do wrzenia masy! Odstawić w ciepłe miejsce.

Posypka: przygotować miskę lub talerz. Wsypać cukier i cynamon, dobrze wymieszać. Od razu przygotować obok oddzielny talerz do podawania.
Lub jak sugeruje autorka - cukier i cynamon wsypać do papierowej torby (lunch bag) i potem wrzucać do niej churros i potrząsać, aby obtoczyły się w cukrze. Ja korzystałam z miski i pomagałam sobie łyżeczką i własnymi palcami (które mogłam potem bezkarnie oblizywać! :) ).

Churros: mąkę, proszek do pieczenia i cukier dokładnie wymieszać w misce (odpornej na wrzątek). Dodać oliwę i wrzątek. Dokładnie wymieszać przy pomocy miksera (średnie obroty) lub trzepaczki lub łyżki na jednolitą masę. Ciasto ma być gęste, luźne i lepkie. Trochę jak zbyt rzadkie ciasto na pierogi. Odstawić, aby odpoczęło. Uwaga! nie zabierać się do ciasta na tym etapie gołymi rękoma - jest bardzo gorące!

W międzyczasie przygotować talerz do wyjmowania churros - odporny na wys. temperatury - taki, który będzie można postawić na kuchence tuż obok garnka z gotującym się olejem. Wyłożyć go papierowymi ręcznikami, aby od razu osączać nadmiar tłuszczu po smażeniu. Od razu przygotować też kilka kolejnych ręczników na zmianę. Można też przygotować garnek z olejem. Do szerokiego garnka z grubym dnem wlać ok. 500 ml oleju - do wys. ok. 7-10 cm. Przygotować też łyżkę od odcedzania - do wyjmowania churros z garnka i drewnianą szpatułkę - będzie bardzo pomocna do mieszania i ew. rozdzielnia churros (lubią się sklejać). Przygotować też ciąg dalszy naszej 'working station' - miskę z posypką, talerz do podawania itd. Trzeba pamiętać, że gorący olej oraz potem gotujące się w nim churros mogą się b.łatwo palić, więc trzeba mieć wszystko przygotowane wcześniej. Przypominam też, że gotujący się olej jest bardzo gorący i może pryskać!

Wracamy do ciasta. Wyrobić je jeszcze raz. Nie powinno już być bardzo gorące, więc można to zrobić tym razem gołymi rękoma :). Wyrobione ciasto przełożyć do rękawa i potem wyciskać paseczki o dł. ok. 10 cm bezpośrednio do garnka. Lub tak jak w moim wypadku (nie mam rękawa cukierniczego) wyrobić ciasto w rękach i na silikonowej macie formować rękami 'kluseczki' o dł. 10 cm i grubości 1-2 cm. Ciasto jest lepkie, ale nie przywiera do silikonu i mimo wszystko dość łatwo je formować rękami.

Zacząć podgrzewać olej, na średnim ogniu, aby nie zaczął się palić (zacznie wtedy dymić). Olej powinien być wystarczająco gorący po ok. 5 min. Najlepiej to sprawdzić wrzucając do garnka mały kawałek ciasta. Jeśli zacznie od razu skwierczeć i szybko zacznie brązowieć, to znaczy, że temperatura jest właściwa. Wg. Made with Pink odpowiednia temperatura to 180 st C, wg. Nigelli 170 st.C. Jeśli macie odpowiedni termometr możecie sprawdzić.

Wrzucać churros pojedynczo delikatnie do garnka. Nie radzę wrzucać więcej niż 4-5 szt. jednocześnie, ponieważ dość łatwo się sklejają. Początkowo będę przywierać do dna, ale nie odrywać ich! Same wypłyną. Jeśli będziemy je odrywać od dna, zostaną w garnku na dnie przywierające resztki ciasta, które zaczną się przypalać i zepsują smak reszty. Delikatnie mieszać. Churros są gotowe po kilku minutach, gdy wypłyną, zbrązowieją, będą mniej skwierczeć i będą przy podnoszeniu lekkie. Można zrobić kilka pierwszych na próbę. Im cieńsze, tym szybciej będą gotowe. Im grubsze, tym trudniej uzyskać dobrze wypieczony środek i niespalony wierzch. Wyjmować na talerz wyłożony papierowymi ręcznikami. Poczekać, aby się odsączyły i troszkę przestygły. Potem od razu obtaczać w cukrze. Przekładać na czysty talerz. Podawać jeszcze ciepłe z ciepłym sosem czekoladowym. :)

¡Buen provecho!  :)



środa, 11 lipca 2012

The Challenge 1.1 Rocky start with my own twist



Słowo się rzekło, no to do dzieła!
 O co chodzi?! Przypomnienie tu.
 Już dziś zrobiłam pierwszy przepis z "Kuchni Wegetariańskiej" Nicoli Graimes. Przepis oryginalny poniżej, sekcja Gotowanie, Dania Lekkie, str. 159.

Tagliatelle z wiosennymi warzywami i cytryną




































































Cóż, wszystko pięknie, tylko wiosna się już skończyła. Tak więc szparagi zastąpiłam zieloną fasolką strączkową. Zamiast jednej dymki użyłam czerwonej cebuli, którą miałam jeszcze w lodówce, aby się nie zmarnowała. No i zrezygnowałam w ogóle z bazylii. A do kruszonki dodałam ok. 1 łyżkę bułki tartej, bo bułka, którą kupiłam słabo się kruszyła.















Moje uwagi?
Przepis nie jest bardzo skomplikowany, ale czasochłonny i jednym słowem 'upierdliwy'. Musiałam skorzystać z 3 garnków, 2 patelni (z czego jedną musiałam umyć w międzyczasie) i dwóch sitek, mnóstwa miseczek, deski do krojenia, różnych noży itd. W sumie całe przygotowanie zajęło mi dobrze ponad godzinę (sic!) i została góra naczyń do zmywania...
- trzeba uważać, aby nie przegotować makaronu
- uwaga na papryczkę! jeśli zabieramy się do niej 'gołymi rękoma' może potem wystąpić pieczenie skóry i koniecznie trzeba pamiętać, aby potem nie wkładać rąk do oczu itp, nawet po kilkakrotnym umyciu!
- dodanie fasoli zamiast szparagów i czerwonej cebuli było udanym pomysłem i powstało orzeźwiające, ale sycące letnie danie
- liczyłam na zdecydowaną ostrość chilli, która będzie mocno palić w język, ale mnogość i ilość innych składników zabiła cały smak
- wg. mnie za bardzo cytrynowe (radzę zredukować ilość dodawanego soku z cytryny)
- całość w smaku intensywna, ale przez mnogość składników, które ciężko wyraźnie odróżnić w tym 'natłoku', zbyt przytłaczająca. Już po spróbowaniu dodałam do talerza od razu ok. 1 łyżkę śmietanki 30% (taką akurat mam, do innego przepisu, jakiego? to niebawem :) ), pomogło wyrównać i zbalansować całość
- na pewno nie dla tych, którzy nie lubią koziego sera, wg. mnie tu trudno go zastąpić innym, aby dobrze smakowało

 - danie na pewno ciekawe i efektowne
- na pewno nie wrócę szybko do tego przepisu (zbyt 'upierdliwy'), ale pewnie wymyślę jakąś jego prostszą wersję, bo generalnie mi się podobało
- kruszonka jest ciekawym i nietypowym pomysłem, na pewno wykorzystałam ją jeszcze, np.makaronów serowych

Smacznego!




The Challenge, times two!

Nie ma co ukrywać, zainspirował mnie film "Julie i Julia", film na podstawie prawdziwej historii.

























The Challenge 1

Już jakiś czas temu kupiłam książkę, ale nie miałam czasu nawet jej przejrzeć! Kiedy w końcu znalazłam chwilę, żeby rzeczywiście ją poczytać, odkryłam wiele ciekawych przepisów. Postanowiłam je systematycznie realizować; co prawda z pominięciem tych, które mi się nie podobają (np. wyjątkowo! nie lubię grzybów) i tych, do których składniki są niedostępne w Polsce. W książce jest ok. 200 przepisów ułożonych wg. techniki gotowania i kategorii przystawka, dania lekkie, danie główne, deser. Jak widać już nawet niektóre 'oflagowałam'! :)

















































The Challlenge 2

Jestem czekoladocholiczką, zadeklarowaną, od lat! Chociaż, pewnie ku zaskoczeniu większości, gdybym miała wybrać tylko jeden rodzaj czekolady, byłaby to gorzka czekolada z orzechami laskowymi lub jakimiś owocami albo w ogóle gorzka; jeśli byłyby to dwa rodzaje, to druga byłaby biała z wanilią, np. z linii Organic Wedla, która niestety nie jest już produkowana! :(.
Mimo mojego niechętnego stosunku do Nigelli Lawson, a w zasadzie do jej kuchni; sama Nigella wydaje się być sympatyczna, to właśnie ona, a konkretnie jej przepisy były inspiracją do tego eventu blogowego.
























Bloggerzy i blogerki nadesłali ok. 60 przepisów! Zobaczymy co uda się z nimi zrobić... ;)

Dla Agaty!

I w sumie to w ogóle dla całej familii sióstr i kuzynek S.! :)

Muffiny...
Temat na co najmniej jedną całą książkę. Piekłam już różne wersje. Ta która sprawdza się najlepiej bazuje na tym przepisie Nigelli Lawson, który jednak trochę zmodyfikowałam. Moja wersja poniżej.
Wykonanie jest łatwe i szybkie, trudno coś zepsuć, a składnikami przy odrobinie wiedzy i doświadczenia można dość dowolnie manipulować :).
Zdjęcie stąd.























I jeszcze o samej Nigelli Lawson słów kilka...  Na początku, gdy tylko Nigella pojawiła się w TV/internecie, śledziłam jej program z ciekawością. Jej przepisy są proste, szybkie i przystępne, również jeśli chodzi o składniki. Jednak dość szybko z przykrością zauważyłam, że Nigalla jest nawet więcej niż leniwa... Wiele ze składników, których używa, to niestety produkty wysoko przetworzone, z konserwantami, sztucznymi barwnikami itp. Wiele z nich można łatwo zastąpić produktami zdrowymi, czy przynajmniej zdrowszymi lub po prostu zrobić je samemu, ale Nigella niestety nawet o tym nie wspomina. Poza tym jej kuchnia jest bardzo tłusta i słodka, nawet posiłki proponowane dla dzieci są najczęściej niezdrowe! Więc mimo całego jej uroku bardzo szybko przestałam być jej fanką.














 

Zdjęcie stąd.

Za to polecam program Jamie'go Olivera Food Revolution! Można oglądać tu.



















Zdjęcie stąd.



Czekoladowe muffiny z bananem

Składniki (na 12 szt.)*:

Czas przygotowania ok. 5-10 min. + pieczenie ok. 30 min.

1,75 szklanki mąki
ok. 1 łyżeczka sody (ew. proszku do pieczenia)
2 łyżki gorzkiego kakao (lub więcej, jeśli lubmy bardzo czekoladowy, intensywny smak)

0,75 szklanki cukru (dowolnego rodzaju, ja najczęściej używam brązowego)
1 szklanka mleka (najlepiej tłustego, 3,2%)
200-250 gr miękkiego masła**
1 duże jajko lub 2 małe

100-200 gr gorzkiej czekolady, czyli 1-2 tabliczki, (najlepiej ok. 75%, zbyt duża zawartość kakao spowoduje, że muffiny będą gorzki, za mała, że będą za słodkie)
1 duży banan

*proporcje w tym przepisie są dość orientacyjne, ciasto ma mieć grudkowatą, gęstą konsystencję, takie powiedzmy półpłynne ciasto naleśnikowe, najczęściej wychodzi mi trochę więcej niż 12 szt., wtedy piekę resztę ciasta w kokilkach
**w przypadku braku miksera, jak to było u mnie ostatnio, masło rozpuścić 

Poza tym potrzebne będą: forma do muffinów, papilotki (papierowe foremki do muffinów), mikser, duża miska, dodatkowe miseczki, mikser/trzepaczka balonowa, tłuczek do mięsa/tarka o dużych oczkach.


Jak zrobić:
Masło wyjąć z lodówki min. 1 h przed przygotowanie, aby zmiękło. Lub jw. rozpuścić w rondelku tuż przed przygotowaniem.
Rozgrzać piekarnik. Przygotować formę na muffiny - wyłożyć papilotkami.
Czekoladę rozdrobić: a) zetrzeć na tarce b) mój ulubiony sposób, który daje większe kawałki -> większą przyjemność jedzenia potem :) Czekolady nie! rozpakowywać. Położyć na twardym, stabilnym podłożu, np. na kamiennym parapecie, na desce na podłodze itp. Tłuc tłuczkiem do momentu rozdrobnienia całej tabliczki. Zajęcie również terapeutyczne ;)
Banana obrać i pokroić w dość grube plasterki, na ilość odpowiadającą ilości muffinów.
Suche składniki wymieszać dokładnie w dużej misce. Jajko ubić mikserem. Dodać do niego mleko, ubijać jeszcze chwilkę razem do momentu uzyskania pienistego płynu. Dolać do suchych składników. Dodać masło pokrojone w małe kawałki. Mieszać mikserem do momentu połączania się składników, ale nie! na gładką masę, masa ma być grudkowata. Dodać całą rozdrobioną czekoladę. Wymieszać łyżką.
Mikser nastawiać na średnie obroty.


Wersja dla leniwych! Wszystkie składniki (poza czekoladą) wrzucić do miski i wymieszać mikserem. :) Dodać czekoladę, wymieszać łyżką. Dalej tak samo jak poniżej.


Foremki napełnić ciastem do ok. połowy, położyć w każdej na masie kawałek banana. Dopełnić masą, ale tylko do ok. 3/4, ponieważ muffiny bardzo rosną i jeśli będzie za dużo ciasta w foremkach, rozleją się.


Piec ok. 30 min. do momentu, gdy dobrze urosną, a na wierchu będą suche i popękane. Studzić w piekarniku. Po wystudzeniu delikatnie wyjąć muffiny w papilotkach z formy.









































Muffiny powinny być popękane na wierzchu, ale mokre w środku. Na zdjęciu powyżej widać moment +/- połowy czasu pieczenia. Są intensywnie czekoladowe, ale nie bardzo słodkie. Kawałki czekolady powinny być widoczne i delikatnie rozpuszczać się w ustach. Najbardziej lubię jeść je jeszcze trochę ciepłe.






























 




Enjoy with love! :) 

Kiedy spać nie mogę...

...a w lodówce nie ma nic ciekawego. Jest jednak kilka produktów, które prawie zawsze mam. Ciasta bez jajek lub/i masła robiłam już wiele razy, jednak nie mam swojego ulubionego przepisu. Jeżeli zabieram się za wypieki 'zawczasu' , to z reguły są z jajkami i/lub masłem. Raczej nie jestem fanką ciast na oleju; poza zebrą mojej koleżanki, na którą przepisu niestety nie pamiętam :(.
Czerwic był dla mnie dość stresujący i nie przespałam dobrze wielu nocy. Czasem czytam, czasem oglądam filmy, czasem po prostu leżę w łóżku... Czasem mam ochotę na To Coś do jedzenia. Tym razem była to nie odparta chęć na jakieś domowe ciasto. Nie mam w pobliżu żadnego sklepu 24h, więc byłam zdana na to, co było akurat w domu. Znalezienie tego przepisu nie zajęło mi dużo czasu.


Bardzo proste ciasto bez jajek

Składniki (na blachę 30x15 cm, wys. ok. 5 cm):

Czas przygotowania ok. 5 min. + ok. 40 min. pieczenie 

1,5 szklanki maki  
0,75 szklanki brązowego cukru  
1 łyżeczka proszku do pieczenia  
cukier z prawdziwą wanilią 
1 szklanka mleka 
0,5 szklanki oleju
opcjonalnie dowolne dodatki wg. uznania
(np. starty imbir, cynamon, kakao itp, ja dodałam wiórki kokosowe)


Jak zrobić:
Rozgrzać piekarnik. W dużej misce wymieszać dokładnie wszystkie suche składniki. W oddzielnym naczyniu wymieszać wszystkie mokre składniki, w tym wypadku tylko mleko i olej. Aby się łatwiej połączyły można użyć trzepaczki. Dodać płynne składniki do suchych. Dokładnie wymieszać.
Blachę wyłożyć papierem do pieczenia. Ciasto przelać do blachy i wstawić do piekarnika. Piec ok. 40 min., do suchego patyczka. Wyjąć z piekarnika i wystudzić.





















 


 Mi pieczenie zajęło trochę więcej czasu. Trzeba uważać, żeby nie spalić brzegów i spodu.
Ciasto wyszło bardzo słodkie, wilgotne w środku, a na wierzchu chrupiące i skarmelizowane.
Ciasto można przechowywać do kilku dni.

Smacznego!

 
 


wtorek, 10 lipca 2012

Kolejne zaległości i teaser z Madrytu

Końcówka czerwca była szalona, ale udało mi się uporać ze wszystkimi najważniejszymi sprawami i mogłam wreszcie troszkę odetchnąć. W Madrycie. Każda podróż do Hiszpanii jest inna i każda na swój sposób ciekawa. Tą opisałabym najkrócej w kilku hasłach: finał Euro i związana z wygraną osobliwa Hiszpańska tradycja (o której dokładnie później), sztuka, sztuka i dla odmiany... sztuka, architektura, w zasadzie powinnam powiedzieć Architektura, odkrywanie nowych (nie)hiszpańskich smaków no i kolejne potwierdzenie, że jednak najlepsza sangia i paella są w Maladze! Za to odkryłam tinto de verano, którego miałam wcale nie polubić, a okazało się w sumie moim ulubionym napojem na upały. Ale więcej o kulinariach oddzielnie.

Z zaległości: muffiny czekoladowe z bananem (Agata ze specjalną dedykacją dla Ciebie!), limonkowy twarożek i bezalkoholowy cydr, papryczki chilli, pizza i...

A tymczasem kilka migawek z Madrytu.

Mali Madrileños z Don Kichotem i Sancho Pansą pod pomnikiem Cervantesa tuż po uroczystym przejeździe drużyny przez miasto.
































































Palma być musi :), a w tle jeden z najelpszych przykładów osobliwej wizji architektonicznej generała Franco, 
Plaza de España

















 
  









Motyw tajski, który miał być motywem indyjskim. Ciekawe doświadczenia kulinarne, o których później.



























Bazylika, która umocniła wątłe chrześcijańskie korzenie dzięki... Arabom!
Catedral de Santa María la Real de la Almudena de Madrid





































Niesamowita krypta. Więcej zdjęć i o tym co i gdzie to później!
































 



La Violetera, zaraz po niedźwiedzicy na drzewie jagodnym (?. każde źródło podaje trochę inną nazwę) jeden z najważniejszych symboli Madrytu. Jak wygląda i jaką ją zbezcześciłam już niebawem! :P




























 Małych, urokliwych uliczek nigdy dość, czasem nawet nie wiadomo na czym zatrzymać oko, tyle pięknych detali....



































 Studio filmowe? Nie! Jedna z sal w Muzeum Reina Sofia poświęconym sztuce hiszpańskiej XX wieku.



























 A o tym panu? Pan z mikrofonem. O nim i osobliwej sztuce ulicznej też później.