Lubię dostawać prezenty. Choć jeśli miałabym wybierać z dwojga 'złego', to wolę dawać. Ale skoro dają to też nie narzekam. A ostatnio fala bardzo miłych, a do tego niespodziewanych prezentów płynie, płynie i płynie i póki co końca nie widać. Może to rekompensata od losu za różnie ostatnie mniejsze i większe nieprzyjemności i trudności, które mnie spotykają? :)
Dla Was w prezencie na dobry środek tygodnia flamingi z Walencji :)
Po pierwsze: moja kuchenna rewolucja. Kuchnia jest dla mnie najważniejszą przestrzenią w domu i już od dawna chciałam w niej sporo pozmieniać. Ale zawsze było jakieś 'ale'. A to pieniądze (a raczej ich niedostatek na takie wydatki), a to czas, a to nietypowy wymiar no i przede wszystkim wykonanie. Lubię i umiem robić różne rzeczy typu 'DIY', ale nie wszystko da się zrobić samodzielnie; zwłaszcza, jeśli jest się małą blondynką! ;) I to właśnie pierwszy prezent - wykonanie. Znalazł się ochotnik, który bezinteresownie zaproponował swoją ogromną pomoc w tej kwestii. Super!!! Jednak na razie nie mówię nic więcej, żeby nie zapeszać, bo całość jest jeszcze nieskończona.
Po drugie: mała rzecz, a cieszy. Dostałam od Mamy dwa opakowania miętowej gumy do żucia z... Libanu! Nazywa się pepermint, ale smakuje zupełnie inaczej niż wszystkie znane mi do tej pory miętowe gumy do żucia i smakuje bardzo dobrze. Fajowo. Lubię takie małe rzeczy. Nietypowe, niespodziewane, na swój sposób egzotyczne. Cieszą.
Po trzecie: czekolada! Ale nie zwykła czekolada, a czekolada do picia na gorąco. Z produktów wyłącznie rolnictwa ekologicznego i fair trade. Przyjechała z Kopenhagi. Co ciekawe w Danii w każdym sklepie jest mega wybór wszelkiej maści produktów eko, organic i fair trade. Niekończące się półki, również supermarketowe i również produktów własnych marek supermarketów. W normalnych cenach. Dlaczego tak nie może być w Polsce?!
Czekolada w postaci wiórków czekoladowych z masy na bazie miazgi kakaowej z dodatkiem brązowego cukru. Raczej gorzka niż słodka. Ulubiona na długie wieczory. No i mój kawałek Kopenhagi w domu :) A Kopenhaga jest (oczywiście poza Warszawą) moim ulubionym miastem do mieszkania, do życia w ogóle. Również mega super prezent.
Po czwarte: jeden z ulubionych smaków. Pasta sezamowa. Kto zgadnie co z niej będzie? :)
Dla tych co nie wiedzą - jak wygląda widać na zdjęciu poniżej. A jak smakuje? Jak zupełnie niesłodka chałwa, czyli bardzo dobrze! Pastę dostałam całkiem niespodziewanie. Kolega napisał, że dostał jej duży (dla niego za duży) słoik i chce się podzielić. Dla mnie super. Takie prezenty i takie niespodzianki bardzo lubię. I pięknie koledze dziękuję! :)
Last, but not the least. Po piąte: prezent dla samej siebie. Miłość od pierwszego wejrzenia, a do tego tania! ;) W Biedronce za 16 zł za komplet. Piękna solniczka i pieprzniczka (młynek). Kocham i już.
Sprawiajmy sobie prezenty - nawzajem i sami sobie. Nawet małe rzeczy mogą dużo cieszyć :)
Miłego środka tygodnia. :)
Piękne prezenty! Sama chciałabym takie dostać!
OdpowiedzUsuńno i twoje nowe 'kraniki' mają obłędny kolor. A z pasty? pewnie hummus. ja lubię też do obiadu w stylu meze czy tapas dać sosik z tahiny, oliwy, czosnku i cytryny obok. pycha!
:) zgadłaś, nagrody niestety nie ma, chyba, że właśnie rzeczony hummus!
Usuńpozdr :)